Oslo, NORWEGIA


z cyklu: „Rozmowy z Emilią w podróży”

PRAWIE JAK CLOONEY…

– Mój Boże, Tytus, ile ty masz siwych włosów na głowie!!!
– No widzisz, a jak Cię poznałem nie miałem ani jednego…
– Akurat… Trafiło ci się jak ślepej kurze ziarno Tytus, wszyscy na dzielni się zastanawiają co taka fajna laska (pokazała palcami na siebie) robi z takim obdartusem i to w dodatku siwym – powiedziała z naciskiem ewidentnie wskazując na mnie palcem…
– Widziały gały co brały…
– No niby tak, ale wtedy byłeś jeszcze PRAWIE BRUNETEM.
– A teraz jestem PRAWIE JAK GEORGE CLOONEY…
– Kochanie muszę cię niestety pozbawić złudzeń. Żeby być jak Clooney musiałbyś mieć chociaż odrobinę aparycji, chociaż odrobinę…
– Twe serce jest chyba ze złota, do rany przyłóż, słodyczy ty moje… – słowa me skropiłem jesiennym deszczem ironii.
– Cała ja… – odpowiedziała z tym swoim słodko pozowanym uśmiechem.
– No ale moi rodzice, nie wiedzieć czemu, cię lubią i jest to jedna z twoich nielicznych zalet… Bardzo nielicznych.
Jesienny deszcz ironii rozpadał się na dobre. Chwyciła się pod boki i zawadiacko przechyliła głowę czekając na moją ciętą ripostę. W tej chwili nie pozostało mi nic innego jak głośno beknąć. Był to wyraz mojego buntu i wiary w wolność jednostki…
– Świnia!!!
– Łiiii tam – spreparowałem świński kwik…
Wytoczyła najcięższe armaty mówiąc niby od niechcenia:
– Aha, zapomniałam ci powiedzieć, jedziemy do nich w sobotę…
– Yyy że jak? – wysapałem
Wyprawa do „teściów” to niekończący się splot przygód i nieprzewidzianych wydarzeń. Jednym słowem: nudy nie ma…
– A że tak właśnie. I pamiętasz co mi ostatnio obiecałeś?
Nie pamiętałem. Zrobiłem pokerową twarz i czekałem na rozwój wydarzeń…
– No więc gdyby ci przypadkiem umknęło – obiecałeś, że ubierzesz się jak człowiek, żadnych koszulek Motorhead ani innych z kapelami…
– Ależ Emilio, słodyczy ty moje, czy ja byłem wtedy pijany? Lub co gorsza chciałem ci się dobrać do majtek?
Zrobiłem minę cierpiętnika, ale ona zupełnie to zignorowała i hardo przywołała mnie do porządku:
– Sytuacja nie ma znaczenia, obietnica to obietnica…
Wytknęła łobuzersko język i klepnęła mnie w tyłek, a ja zakląłem w duchu, przeklinając swój słaby męski charakter i obietnice rzucane w chwilach ewidentnej słabości… No cóż będę facetem i wezmę to na klatę, tak właśnie zrobię!!! Ale co ja mógłbym ubrać?
– Twoja czarna koszula wisi w szafie, wyprana i wyprasowana, tak na wszelki wypadek – zawołała z kuchni niby beznamiętnym tonem.
Heh kobiety… – pomyślałem otwierając butelczynę wina. 2 kieliszki później życie znowu nabrało rumieńców…


…ciąg dalszy nastąpi…

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top