Llyn Ogwen, Snowdonia, WALIA

„Ujrzeć świat w ziarenku piasku,
I niebo w polnym kwiecie,
Zamknąć w swej dłoni nieskończoność,
A wieczność w jednej godzinie”


No panie Blake, kopnął mnie Pan tą myślą prosto w kolano, aż musiałem się zgiąć
i zareagować, choć kłóci się to z moim wrodzonym lenistwem 😉 Podróży duch czyli tak zwany szwędacz… U każdego pojawia się na swój sposób. Nie wiem czy ktoś z Was czytał kiedyś książki Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka?
Ja przeczytałem wszystkie, w wieku lat mniej więcej dwunastu i było to pierwsze
zachłyśnięcie się podróżami i ten niejasny zew… Wtedy jeszcze nie wiedziałem
co to znaczy być introwertykiem i z czym „to się je”, tym bardziej, że za czasów mojego dzieciństwa możliwości organizowania sobie czasu były uwarunkowane od kreatywności umysłu, zwłaszcza dla mnie (za dzieciaka byłem strasznie zamknięty w sobie i raczej stroniłem od rówieśników). Nie było wtedy internetu, smartfonów czy google maps. Miałem za to globus i podarowany przez dziadka atlas (oczywiście z ZSRR, Czechosłowacją i podziałem Niemiec 😜) który namiętnie przeglądałem i… marzyłem, że może kiedyś odwiedzę kilka fajnych miejsc. Ale zanim do tego doszło musiałem puścić wodze fantazji (której, nota bene, nigdy mi nie brakowało) i hulać po wyimaginowanych mokradłach roztaczających się pomiędzy łóżkiem a innymi meblami… Oczywiście z poważnym ekwipunkiem (nie ma to tamto) w postaci skórzanej torby podróżnej mojej mamy i zmontowanej z rury od odkurzacza strzelby… 😛 😛 😛 Ile ja wtedy odkryłem nieznanych lądów, powinienem się nazywać Ferdynand Tomullan lub Krzysztof Tomulumb… 😎 No i zacząłem pisać książkę (!!!) w zeszycie w trzy linie o przygodach kapitana Jacka i jego wiernego psa Rolfa… Można? Można 🙂 Potem były bitwy rozgrywane w lesie, z karabinami z patyków i magazynkami z kawałków kory… Piękne czasy… Komary też wspominają z rozrzewnieniem… 😛 Ta kreatywność we mnie przetrwała, za co jestem bardzo wdzięczny, gdyż nadal sam organizuję sobie czas 😛 😛 😛

W sumie to nie będzie wielu fotek dziś. Jakieś dwa tygodnie temu, prosto z Peak District, pojechałem na Snowdonię, na stare śmieci, żeby podładować emocjonalne akumulatory i wchłonąć trochę tego piękna. Spacerując od jeziora Llyn Ogwen w stronę mojego ulubionego kempingu Gwern Gof Isaf, spotkałem te dwie piękne istoty pasące się przy drodze. Pstryknąłem kilka fotek i wysłałem od razu mojej córce, ona kocha konie jak nikt. Magia. Życzę Wam kochani takiego właśnie spaceru, kiedy człowiek uświadamia sobie, że być może nie jest najlepszym człowiekiem na ziemi, ale równocześnie wie, że nie jest też najgorszym… I wtedy można po prostu delektować się tym majestatycznym pięknem, otaczającym z każdej strony. To uwalnia niesamowite pokłady energii, przynajmniej ja tak to odczuwam…

Tomula

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top