Gdańsk, POLSKA


z cyklu: „Rozmowy z Emilią w podróży”

STREFA MELANCHOLIJNEGO LOTU

Strefa melancholijnego lotu pojawia się nagle, nigdy niezapowiedziana. Nigdy nie pyta też o zdanie. Po prostu celuje i strzela wyrywając mnie z butów. Jak przyczajony na kościelnej dzwonnicy snajper. Bum i trafiony. Krwawi, ale wlecze się do przodu. Smuteczek w sercu, kipiel sprzecznych myśli w głowie. Znam ten proceder od lat, ja, Tytus Siamalski, sam sobie Spartakusem w tym temacie zwanym…
Nigdy nie diagnozowałem się w związku z tą przypadłością. Raz, że nie lubię lekarzy, szpitali i tego specyficznego zapachu bólu, strachu i cierpienia towarzyszącego wizycie w tego typu placówkach. Dwa – jestem introwertykiem i inni ludzie mnie po prostu nie interesują. Mam swój własny świat, do którego wstęp mają jedynie nieliczni, którzy byli w stanie udźwignąć mój trudny charakter i specyficzne podejście do rzeczywistości, którego podstawą jest ciemny, melancholijny pasażer, uaktywniający się od czasu do czasu, determinujący szereg moich zachowań.  Taki Dr Jekyll i Mr Hyde, tyle, że w wersji dla ubogich, bez naukowych tytułów i blasku fleszy.
Oczywiście naturalnym jest, że mój mroczny pasażer wpływa na wiele aspektów mojego życia, a zwłaszcza na związki, których to lwia część po prostu skruszyła się w niebyt w zderzeniu z melancholijną rzeczywistością. Kobiety po prostu nie były tego w stanie ogarnąć. I wsumie zupełnie im się nie dziwię, ja ledwo czasem to ogarniam. Tak więc schyłek związku zazwyczaj zaczynał się od takiego oto przykładowego dialogu:
– Tytus, wszystko w porządku?
– Tak
– Ale nic nie mówisz przez cały dzień… Coś się stało?
– Nie, wszystko gra
– Pewnie ci się znudziłam…
– Nie, nie ma to nic wspólnego z tobą, to jest po prostu jeden z tych dni, kiedy potrzebuję być sam ze sobą
– Pewnie kogoś masz. Twój telefon jest wiecznie wyciszony. Na pewno robisz coś na boku!
 
Itp, itd. Po kilku rozmowach tego rodzaju było jasne, że temat zakończy się prędzej niż później. Mroczny pasażer nie odpuszcza nigdy. Czasami się przyczaja na jakiś czas, ale potem atakuje w najmniej spodziewanym momencie. Naturalnym więc było, że kobiety po prostu odchodziły, zupełnie nie radząc sobie z bałaganem emocjonalnym w mojej głowie. Czasami odchodziłem ja, żeby im to ułatwić. Dlatego też nie spodziewałem się innego scenariusza kiedy Emilia pojawiła się w moim życiu…
          Zawsze na początku związku jest sielanka, błogostan, możność przesuwania gór i inne bzdety tego rodzaju. Motylki w brzuchu nie dają spać, a pomimo tego człowiek budzi się świeży i rześki jak skowronek i z nadzieją patrzy w przyszłość. My również to przerabialiśmy. Ten stan trwa mniej więcej miesiąc, czasem półtora. A potem wsiadasz do pociągu zwanego ZWIĄZKIEM na stacji RZECZYWISTOŚĆ. Możesz jechać na gapę i po prostu udawać, chować się po kątach, tłumacząc to potrzebą dreszczyka emocji. Lub kupić bilet i zobaczyć dokąd uda ci się dojechać…
          Jeżeli chodzi o Emilię – wiedziałem od początku, że jazda na gapę nie wchodzi w grę. Nie musiała mi tego mówić. Siedzieliśmy w barze, lekko wcięci, nasza przyjaciółka tequila prowadziła nas dzielnie za rękę przy tym pierwszym spotkaniu. Gadaliśmy o wszyskim i o niczym, a potem na chwilę się ocknąłem i okazało się, że siedzimy razem w przedziale i pędzimy przed siebie. Zupełne zatracenie z biletami w pierwszej klasie…
          Ale wracając do mrocznego pasażera… Kiedy motylki z brzucha ustąpiły miejsca nieśmiało wypuszczanym bąkom w mniej romantycznych sytuacjach, mój mroczny pasażer postanowił zainterweniować i sprawdzić co w trawie piszczy. Najpierw lewy prosty w szczękę, potem konkretna bomba w splot. Pamiętam, że nieźle mnie wtedy poskładało emocjonalnie. Próbowałem jej tłumaczyć, że tak to u mnie działa i żeby się nie przejmowała. Ale Emilia jest osobą niezwykle praktyczną. Pozstanowiła zabrać mnie do lekarza. Zajęło jej to raptem dwa miesiące żeby mnie zmiękczyć… Szacuneczek… Tak więc udaliśmy się do jakiegoś światłego znachora, którego diagnoza brzmiała: osobowość borderline. Zapisał mi leki, których oczywiście nie miałem zamiaru brać (nie można ich mieszać z alkoholem). Oczywiście zaraz był o to dym, czarny i gęsty… Nie zrozumcie mnie źle, wydaje mi się, że nie jestem złym człowiekiem. Mam tylko problem z przystosowywaniem się do innych ludzi.
I to był początek naszej drogi w dół po równi pochyłej. Było to tym bardziej przykre, że dopiero co wczłapaliśmy się na sam szczyt. Nie chciałem jej ranić a jednocześnie nie potrafiłem się zmienić. Bolało mnie, że była smutna, kłuło mnie to w serducho. Spędzaliśmy ze sobą czas ale oddalaliśmy się od siebie, pociąg zwalniał bieg, a stacja docelowa zamajaczyła w oddali… Zawsze łatwiej jest się zdystansować, wtedy trafia w ciebie mniej emocjonalnych odłamków. Zacząłem częściej bywać na mieście, oczywiście z moim mrocznym pasażerem na barkach. I któregoś wieczoru upiłem się okrutnie, na smutno, w ulubionym barze. Łzy czaiły się niepokojąco. Musiałem zagryzać zęby. Sól, tequila, cytryna… Czynność powtórz!! Kiedy weszła do baru, musiałem się już trzymać blatu. Wiedziałem co chce powiedzieć, widziałem to w jej oczach. Chciała się pożegnać i wyjść na prostą, zacząć żyć jak normalna osoba, bo niestety przy mnie normalność nigdy jej nie groziła. Nie byłem już w stanie zagryzać zębów, łzy pociekły strumieniami. Nie powiedziała słowa, po prostu się przytuliła, a ja, nawalony jak stodoła, powoli, z mozołem cedzę słowa, które już zostały kiedyś powiedziane:
– Słuchaj, jestem już trochę wcięty i będę się zawijać niebawem do domu, więc zadam ci jedno konkretne pytanie. Masz trzy opcje do wyboru:
1. Próbujesz mnie pocałować, a potem zamykasz za mną drzwi od taksówki.
2. Próbujesz mnie zabrać do siebie i dobrać mi się do majtek.
3. Prosisz mnie o mój numer, a potem zapraszasz na prawdziwą randkę.
– Co wybierasz?Co wybierasz?

…ciąg dalszy nastąpi…

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top