
„Wszystko, co posiada formę, jest ułudą. Jedynie pewny jest ruch piasku, negujący wszelkie formy.”
Buenos Dias Kochani
Mamy drugi dzień listopada 2021. Wczoraj, porą wieczorową, udało mi się dotrzeć na Fuerteventurę. Powód był paradoksalny i prozaiczny. Podobno Andrzej „Piasek” Piaseczny właśnie tutaj, na wydmach w Corralejo, wymyślił swój artystyczny pseudonim… Dzwoniłem do Andrzeja w tej sprawie, ale powiedział: „Pozostawmy ten temat w aurze tajemniczości i niedopowiedzenia…” . Czyli zupełnie wymijająca odpowiedź, nie sądzicie? Spakowałem więc graty (bukując oczywiście wcześniej bilety) i postanowiłem tą zagwostkę rozwikłać…
Cytując klasyka: „Bo ja, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie…”. I w sumie ja też niby miałem. 9:30 rano wyjazd na lotnisko, odstawienie auta na parking, potem transport na lotnisko, 4 godziny lotu, potem autobus numer 3 do Puerto del Rosario, następnie przesiadka w autobus numer 6 do Corralejo i już o 21-szej dotarłem na miejsce, gdzie okazało się, że moje barchanowe gacie przy tej temperaturze ( 22stopnie o 18:30) zupełnie się nie sprawdzają… No cóż, nigdy nie twierdziłem, że jestrem bystry… Na szczęście w okolicy przystanku nadal otwarty był sklep, gdzie, drogą kupna, nabyłem dwie butelczyny wina… Cóż mogę powiedzieć, wino australijskie w Hiszpanii pasuje, ale nie do końca komponuje… A może po prostu byłem zmęczony? Jeden kieliszek i Morfeusz (ale nie ten z Matrixa) porwał mnie na nielichą eskapadę, gdyż śniły mi się rzeczy zdecydowanie ekstremalne… Dlatego dnia następnego (czyli dziś) postanowiłem się przerzucić (z dobrym skutkiem) na Sangrię…
Na wydmy ruszyłem bladym świtem o 10-tej… Zaopatrzony w kanapkę, litr wody, żelki i 1.5 litra Sangrii. I te półtora litra ożywczego trunku uratowało mi życie, gdyż bliski byłem odwodnienia przy 30-stopniowym upale… Poszwędałem się po chałdach piachu, nabierając go co rusz w moje buciory, rozkoszując się jednocześnie pięknymi okolicznościami przyrody. Zagadywałem tubylców, czy aby nie widzieli tutaj wcześniej Piaska, a jeżeli tak, to czy wspominał coś o pseudonimie itp. Ale wszyscy milczeli jak grób. Pewnie przekupił ich płytą w przedsprzedaży czy coś…
Pomyślałęm: „No cóż, zostawię sprawę dla detektywa Colombo… (chociaż Andrzej odgrażał się, żebym tego nie robił…
)
Ogólnie krajobraz skojarzył mi się, od razu i jednoznacznie, z okładką „Ace of Spades” Motorhead. Taki bonus dla mnie. Pisząc to ów płyta leci w tle, a nóżka sama potakuje wraz z rytmem… To by było na tyle jeżeli chodzi o dzisiejszy dzień. Wrzucam też kilka fotek z samej drogi na wydmy, z morzem w roli głównej. Jutro planuję popłynąć na okoliczną Isla del Lobos.
Tak więc tymczasem, borem, lasem.
Trzymajcie się.
Tomula











